Dracula: Zmartwychwstanie
Ohydny, obślizgły, pozbawiony skrupułów krwiopijca. Ten potwór wyłaniający się z ciemności i sunący bez słowa, byle tylko dobrać się do ludzkiej żyły. Stwór budzący odrazę w każdym dorosłym człowieku. A imię jego jest… pijawka.
Eeeee… Stop! Nie tak miało być! To przecież oczywiste, że przygodówka Dracula: Resurrection (u nas rozpowszechniana jako Dracula: Zmartwychwstanie) nie będzie traktować o pijawkach ani o żadnym innym trunku. Jej główny bohater ma na imię Dracula i jest rumuńskim księciem. Za życia sprawował się niezbyt grzecznie, przeklinał na rodziców, bił słabszych, wreszcie uwielbiał nabijać swych poddanych na pal. Za karę został zamieniony w wampira, czyli stworzenie sypiające w trumnie, pijające ludzką krew i panicznie bojące się krzyża, czosnku, osikowych kołków, srebra oraz świtu. Rozsławił go zaś ponad 100 lat temu angielski lord Bram Stocker, uważany dziś za jednego z mistrzów horroru. Jego powieść wpłynęła na sposób postrzegania rzeczywistości przez wielu późniejszych artystów, została też wielokrotnie sfilmowana i zgierowana.
Program, prace nad którego spolszczeniem zakończył niedawno CD Projekt, należy do popularnego gatunku przygodówek wykorzystujących widok FPP. Zarówno seria Atlantis, jak i horrorowaty Faust cieszyły się u nas w kraju sporym powodzeniem, można więc sądzić, że i Dracula nie przejdzie bez echa. Tym bardziej, że jej największą zaletą ma być atmosfera. Wilki wyjące do księżyca, sowy pohukujące w ciemnym lesie, mróz szczypiący w uszy wytworzą nastrój rodem z najlepszych horrorów. Do tego dojdzie niepokojąca muzyka pobrzękująca w tle oraz przyzwoicie dobrane głosy aktorów. Ładnie wygląda też grafika. Co prawda rozdzielczość jest marna – skromne 640×480 – ale za to wszystkie obiekty przygotowano z dbałością o najmniejsze szczegóły. Postacie wyglądają jak żywe, zaś sprzęty takie jak stoły w karczmach czy płyty na cmentarnych nagrobkach budzą wrażenie autentycznych. Nie brakuje też dynamicznych, świetnie wyreżyserowanych animacji przerywnikowych. Widziałem niektóre – naprawdę są klasowe i dużo bardziej emocjonujące niż większość współczesnych, generowanych w czasie rzeczywistym filmików. Montaż jest rytmiczny, wręcz nerwowy, kamera często się zmienia, pojawiają się zbliżenia, przebicia, wychwycenia szczegółu. Czyżby ich reżyserią zajął się jakiś profesjonalny filmowiec, nie zaś programista – amator??? Najwyższa pora, by przemysł growy dorósł i sięgnął po specjalistów z Hollywood… Szkoda tylko, że główny bohater porusza się skokowo, po z góry ustalonych dróżkach. Daje to wrażenie pewnej sztuczności…
Jeśli chodzi o najważniejszy element składowy przygodówki, a więc fabułę, to muszę stwierdzić, że Dracula prezentuje się dość interesująco. Rzecz dzieje się w kilka lat po pierwszym spotkaniu angielskiego urzędnika ds. nieruchomości, Jonathana Harkera, z kilkusetletnim wampirem (patrz książka i film Coppoli). Pewnego dnia ukochana żona Harkera, Mina, zaczyna świrować. Czuje, że hrabia Dracula wzywa ją do siebie. Kobieta pisze więc pożegnalny list, wskakuje do pociągu i pędzi do zamku w Transylwanii. Jonathan rusza jej śladem i po kilku dniach trafia do wioski leżącej nieopodal włości wampira. Tu nad nim kontrolę przejmuje gracz. Musi dostać Draculę w swe łapy zanim ten zamieni jego ukochaną w zębacza-krwiopijcę. Zagadek nie brakuje, na szczęście większość z nich daleka jest od klasycznych zadań, a raczej minigierek logicznych, jakie pojawiały się już w innych programach dystrybuowanych na zachodzie przez „mistrzów przygody” – firmę Dreamcatcher. Na grze ciąży fakt, iż jest liniowa, ale to nie jest straszna wada – wszak czymże by był dobry horror bez sprawnie zarysowanej fabuły, wiodącej czytelnika bądź widza jak po sznurku aż do finałowej konfrontacji ze Złym…