Karola and her lifestyle • 17.11.2017

O mojej przyjaźni z listopadem

Otworzyłam swój kalendarz, aby zobaczyć jakie obowiązki dziś na mnie czekają i dopiero uświadomiłam sobie, że pierwsza połowa listopada zamknęła swój rozdział! Podczas mojej oswobodzonej z obowiązków środy, spędzałam czas w uroczym, żeńskim towarzystwie i z małą, białą, biegającą po całym mieszkaniu kuleczką, która słodko wabi się Muffi. Tego dnia nie interesowały mnie daty, wczoraj królowały kosmetyki do makijażu i fotograficzna kreatywność. Dziś nie mogę wyjść z podziwu i wciąż zastanawiam się, kiedy jedynka zbiegła się z piątką zwiastując Nam równy środek miesiąca ! Tego nielubianego listopada, który wielu doprowadza do depresji, przyprawia o ból głowy, a wina za niepowodzenia całego świata zrzucane są na jego barki.

Podobno ten miesiąc zawsze wszystkim się dłuży, a mi jego dnia uciekają sprzed nosa z prędkością światła, może dlatego iż polubiłam się z tym nieszczęśnikiem wykluczonym z listy ulubionych miesięcy roku? Nigdy nie mam tylu wolnych godzin do własnej dyspozycji, co w czasie jego kalendarzowego panowania. Moje pęsety do stylizacji rzęs mogą wziąć parę głębszych oddechów, a książki cieszyć się z mojego wzroku podążającego za ich treściami. Nawet szarość za oknem, która pozbawiła drzewa ich kolorowego czaru jesieni, sprawia, że aromat herbaty pachnie intensywniej. Dla mnie ta szaruga ma swój uniwersalny charakter, a nawet magię! Będąc już przy temacie magii muszę wspomnieć, że ubarwiłam sobie listopad soczystymi kolorami szkockich traw! Chryste tak pięknego odcieniu zieleni nigdy nie widziałam. Mój początek przygody zaczął się od spojrzenia na ocean, a zakończył dwoma spełnionymi marzeniami! Sami więc rozumiecie, że nie mam prawa żywić do tegorocznego listopada nawet grama urazy za jego obecność. Do Szkocji przyciągnęła mnie tęsknota za przyjaciółką, jednak długo zwlekałam z przyjazdem, ceny biletów miały odstraszającą moc. I tu rodzi się kolejny powód, dzięki któremu wzrosła moja sympatia do jedenastego miesiąca – tanie bilety lotnicze w czasie jego trwania! Chodziłam przy murach zamku nad jeziorem podobno skrywającym w swoich wodach tajemniczego mieszkańca oraz podziwiałam most, po którego torach jeździł filmowy pociąg w stronę szkoły mojego ulubionego z dzieciństwa czarodzieja z raną w kształcie pioruna na  czole. Uwieczniając na zdjęciach wiadukt na tle gór w barwach jesieni, przez krótką chwilę nawet moja wyobraźnia podryfowała do Hogwardu, gdzie Harry, Ron i Hermiona odbywali lekcję magii.

Podczas listopadowych dni mam dziwne poczucie bezpieczeństwa, czuję się Panią swojego czasu i więcej spraw mogę kontrolować, więcej chwil na planowanie przyszłości, która uśmiecha się do mnie szeroko. Nadaję jej barwy, kształty, wzbogacam o zapach marzeń, uświadamia sobie, że do szczęścia otwarte są drzwi i nie potrzeba szukać kluczy. Wieczór zaczyna się szybciej, dzień pracy zostaje skrócony, sięgam dużo wcześniej niż w letnich i wiosennych tygodniach po netbook i wertuję w ciszy lub dźwiękach ulubionych piosenek podróżnicze wpisy, szukam inspiracji. I już w połowie listopada znam wstępnie nazwy krajów i daty odwiedzin zagranicznych terenów. Nie jest tajemnicą, że najbardziej fascynują mnie skandynawskie ziemie, a w Norwegi widzę swój mały Eden. Malownicze domki na tle gór, fiordy, klify, szum spadających wód wodospadów, morza zieleni traw, poczuć się blisko natury jak nigdy wcześniej. Tak! Listopad podpowiada mi, żeby zrealizować obrazy wyobraźni i udać się do swojej wymarzonej krainy.

Poza tym podoba mi się listopadowy krajobraz. Drzewa tracą pożółkłe, zaczerwienione liście, które tańczą z wiatrem upiększając przestrzeń, otoczenie zachwyca barwami jesieni. Zmęczone tańcami listki odpoczywają na ziemi tworząc kolorowy dywan. Natura powoli przygotowuje się do zimowego snu, zupełnie jakby czuła na sobie oddech Królowej Śniegu. Szarość wkracza do świata przyrody, a deszcz wystukuje przyjemną melodię.

Zdjęcia – Monika Chylak

Instagram has returned invalid data.