Karola and her lifestyle, Karola and her travels • 22.11.2017
Relacja z zielonej krainy – Szkocja z przyjaciółmi

Nie wiązałam z tym wyjazdem wielkich nadziei podróżniczych, moim głównym powodem do kupienia biletów była tęsknota za przyjaciółką, z którą przeżyłam tyle pięknych lat, jednak nasze drogi w pewnym momencie musiały się rozejść. Zostałam w mieście, gdzie się wychowałyśmy i w którym nie dzieję się zbyt wiele, tu znalazłam swoją bezpieczną przystań i własną strefę komfortu, natomiast moja Ewa ruszyła do wspaniałej zielonej krainy i zmieniła całkowicie swoje dotychczasowe życie.
Moja szkocka podróż zaczęła się od spojrzenia na ocean, a zakończyła dwoma spełnionymi marzeniami. Mam jeszcze świeżo w pamięci wszystkie wspomnienia, którymi zapisze moją przygodę na kartach swojego bloga.
Moich uczuć do Szkocji nie wyrażą żadne słowa. Od dziecka marzyłam, aby tutaj przyjechać i z zachwytem w oczach spojrzeć przed siebie na zielone doliny pełne owiec, “włochatych krów, ruiny zamków i potęgę natury. Kiedy otrzymałam pierwsze zaproszenie od mojej przyjaciółki do jej “nowych czterech kątów”, bez większego zastanowienia kupiłam karty pokładowe, nie bacząc ani na cenę biletów, ani na godziny wylotów.
Dotarłam do Edynburga późnym wieczorem, odebrana z lotniska przez przyjaciół ruszyłam w drogę do Kirkcaldy. Choć niebo spowiła czarna barwa i nie mogła dostrzec nawet odrobiny szkockiej natury, to mojej podekscytowanie było tak wielkie. Wiedziałam, że ta podróż będzie miała zupełnie odmienny charakter niż jej poprzedniczki.
Po rozpakowaniu walizek, otuliłam się kołdrą i próbowała zasnąć, aby jutro mieć nowe siły do rozpoczęcia kolejnej przygody.
Dzień Pierwszy
Kirkcaldy
Pierwszego dnia poznałam miasteczko, w którym na co dzień mieszkała i pracowała Ewa. Podobno Kirkcaldy to najdłuższe miasto Szkocji. Kiedy wyszliśmy z domu, wysokie fale rozbijały się o brzeg plaży, to był wietrzny dzień, ale pełny promieni słońca. W oddali było słychać wyraźny krzyk mew.
Będąc w Szkocji nikogo nie dziwi widok ruin zamku w skrawku parku. Kraj pełen historii i magii. Codzienność jest tutaj tak spokojna i piękna. Te ogromne parki tonące w morzu zieleni, ludzie spacerujący ze swoimi psiakami, wiewiórki biegające stadkami, dzieci karmiące kaczki przy stawach. Południe spędziliśmy na piciu whisky, bo jak wiadomo Szkocja słynie nie tylko z tajemniczych legend i cudownej natury, ale także z najlepszej whisky.
Dzień drugi
Drugiego dnia powitaliśmy stolicę i od razu zabraliśmy się za poznawanie miasta.
Edynburg
Pierwszym naszym punktem na liście zwiedzania było wdrapanie się na Monument Sir Waltera Scotta. Po pokonaniu 287 stopni ukazała się panorama na całe centrum miasta.
Następnie udaliśmy się w królewskie progi, czyli do Holyrood Palace. To rezydencja brytyjskich monarchów.
Stąd idealnie było widać wzgórze Artura. Góry w środku miasta, natychmiastowy kontakt z naturą.
Dzień trzeci
Wyspani, pełni nowych sił i gotowi na kolejną porcję szkockiej architektury zaczęliśmy dalszą część przygody. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy na Zachód, mijając po drodze piękne widoki, morza zieleni i zwierzęta.
Monument Wallesa
Dotarliśmy na wzgórze Abbey Craig, a moim oczom ukazała się niezwykła wieża, której budowa miała uczcić największego bohatera narodowego Szkocji. Jej nazwa brzmi Monument Wallesa. Niebo było pełne szarości, co podkreślało niezwykle enigmatyczny klimat tego miejsca. Legenda o Walecznym Sercu głosi, iż szkocki bohater poślubił Marion Braidfute, która zginęła z rąk szeryfa Sir Williama Heselriga w czasach, kiedy szkocka szlachta ustępowała lub współpracowała z okupującymi ich Anglikami. Wallace poprzysiągł zemstę na mordercy żony, a dzięki swojej wytrwałości i odwadze, do samego końca bronił tego, w co wierzył, stając się symbolem walki o wolność. Wewnątrz wieży są wystawy przedstawiające Williama Wallesa, jego czasy i proces budowy monumentu.
Na samym szczycie rozciągał się piękny widok, ale też panował silny wiatr, dlatego tylko chwilę cieszyliśmy się panoramą.
Kaplica Rosslyn
Tego dnia odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce zwane “Zagadką wykutą w kamieniu” lub “Biblią wykutą w kamieniu”. Wnętrze Kaplicy Rosslyn jest pełne rzeźb z symboliką templariuszy, Pisma Świętego, elementy celtyckie, które prezentują np. ludzkie głowy z wyrastającymi z nich pnączami („zieloni ludzie”).
Dzień trzeci
Mimo, że pięć godzin snu minęło jakby w parę chwil, czułam ogromny przypływ energii, kiedy moje oczy ujrzały ogromną ilość promieni słonecznych, a ciało poczuło ich dotyk. Był listopad, a pogoda naprawdę nas rozpieszczała! Chmury przybrały kolor lekkiego różu i przecierały się z błękitem nieba, podziwiałam te piękne połączenie barw zza szyby samochodu, który wiózł mnie prosto do kolejnego, podróżniczego marzenia.
Loch Ness
Panowała cisza, jakby jezioro nie lubiło żadnych zakłóceń prócz szumu własnych fal i wycia wiatru. Staliśmy przed murami zamku gotowi zbadać magię szkockiej legendy. Patrzyłam na czarną taflę wody, wyobrażając sobie, że pod jej powierzchnią pływa potwór o pieszczotliwej nazwie Nessi, nawet jeśli jest tylko wymysłem ludzi z dawnych czasów i niepotwierdzoną plotką, to nadaje temu miejscu magiczny klimat, o którym chce się wspominać. Ruiny zamku Urquhart tonęły w zieleni i deszczu. Tu po raz pierwszy doświadczyłam prawdziwie angielskiej pogody, trzykrotna spirala następujących po sobie zjawisk atmosferycznych: kilkuminutowy deszcz, wiatr, który następnie rozdarł bure chmury, a spomiędzy ich strzępków wyjrzały promienie słońca. Nawet gdy aura przybiera szary płaszcz, to otaczająca zieleń i natura sprawia, że ludzkie nastroje przybierają tyle ciepłych barw.
Wiadukt kolejowy Glenfinnan
W najpiękniejszych snach nie przypuszczałabym jak wspaniałą niespodziankę przygotują dla mnie przyjaciele podczas ich odwiedzin w Szkocji. Samo Loch Ness było niczym bajka. Zamek, legenda o potworze, soczysta zieleń traw, szmer czarnej wody kryjącej w sobie pewien sekret. To nie był koniec przygody. Nie sądziłam, że tego dnia spełni się jeszcze jedno wielkie marzenie.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi samochodu, moim oczom ukazała się w kolorach jesieni polana otoczona pierścieniem gór. Stałam wpatrzona w wiadukt, czując na sobie krople chłodnego deszczu. To właśnie tutaj nagrywano sceny do serii filmów o Harrym Potterze, kiedy to “chłopiec,który przeżył” wraz ze swoimi przyjaciółmi jechał w kierunku Hogwardu . To niezwykłe, w jaki sposób miejsca potrafią wpływać na nasze emocje. W duszy czułam podekscytowanie i niesamowitą radość. Mój zachwyt był silny jak bicie mojego serca, w myślach słyszałam muzykę z filmu przecieraną dźwiękiem jadącej lokomotywy.
Tak zakończyła się nasza przygoda w kraju facetów w krótkich spódniczkach.